Pobierz CV

Myśleć jak kot. O wolności od cudzych spojrzeń i odwadze działania mimo wszystko

2025-04-11
Myśleć jak kot. O wolności od cudzych spojrzeń i odwadze działania mimo wszystko

Są takie poranki, kiedy nie możesz się ruszyć z miejsca. Patrzysz w ekran komputera, zerkasz na pustą planszę w Canvie, poprawiasz po raz czwarty nagłówek posta, który nadal wydaje się zbyt banalny, zbyt mało “pro”, a gdzieś z tyłu głowy szepcze znajomy głos: “a co, jeśli to zobaczą i powiedzą, że słabe?” Więc mówisz sobie: może jutro, stary wybacz, ale jeszcze nie jestem gotowy.

A potem scrollujesz Facebooka i widzisz, że ktoś inny – z pomysłem totalnie na kolanie, grafiką jak sprzed dekady – właśnie wrzucił post, który zbiera setki serduszek. I dopada Cię to znajome ukłucie: frustracja wymieszana z podziwem. Bo przecież Ty też masz coś do powiedzenia. Tylko, że… blokuje Cię strach. Nie przed porażką a przed tym, co ludzie powiedzą, jeśli się nie uda. 

A tymczasem kot – niezwyczajny dachowiec, bez zespołu ds PR, bez planu, bez presetu do Lightrooma*  – po prostu robi swoje. I absolutnie nie obchodzi go, co Rudy z osiedla sobie o nim pomyśli.

Nie dlatego, że mu się wszystko udaje. Nie dlatego, że nie zna porażek. Tylko dlatego, że nie zaprząta sobie głowy tym, co pomyślą inne koty, kiedy nie uda mu się złapać myszy. Zdecydowanie bardziej go interesuje, że nie ma co jeść a otwieracz do konserw gdzieś się poszedł.

Kot nie ma w głowie widowni

Nie analizuje, jak wypadł. Nie roztrząsa, czy jego ruch był wystarczająco płynny, a skok odpowiednio efektowny. Jeśli chybił – zatrzymuje się tylko na chwilę. Nie w celu samobiczowania, ale z ciekawością. Czy to był brak koncentracji? Może ciało nie zareagowało z wystarczającą precyzją? Może potrzebuję więcej snu, więcej zabawy, więcej prób? I rusza dalej. Z lekkością. Bez wstydu. Bez piętna.

W tym samym czasie człowiek — ty, ja, twórca, strateg, freelancer, marketer — potrafi rozłożyć jeden nieopublikowany post na czynniki pierwsze. Nie dlatego, że nie wie, co powiedzieć, tylko dlatego, że boi się, jak zostanie odebrany.

Bo gdzieś głęboko siedzi ten wewnętrzny tryb wewnętrznego krytyka– zbioru oczekiwań, wzorców i spojrzeń – który mówi: uważaj, bo się wygłupisz. Nie wychylaj się, bo może Ci nie wyjdzie. A jak nie wyjdzie, to co ludzie pomyślą? Dziś po latach porażek i siedzenia w cieniu ja teraz najchętniej bym odpowiedziała jak mój “kiedyśtam” kolega i co zjedzą cię? A jak cię nawet zjedzą, to cię wysrają” (ups, przepraszam Szanownych Państwa za kolokwializm)

Społeczne lustra i cudze oczy

Psychologowie społeczni od dawna piszą o zjawisku „społecznego lustra” – tego, jak konstruujemy obraz samych siebie nie przez to, kim jesteśmy, ale przez to, jak wydaje nam się, że jesteśmy widziani. To potężny mechanizm, który miał sens, kiedy byliśmy plemiennymi istotami zależnymi od grupy — niestety dziś w czasach personal brandingu i Instagram Reels działa często jak blokada twórcza o sile zbrojonego betonu.

Bo jeśli każdą myśl filtrujesz przez: co jeśli się nie uda?, to łatwo zamienić kreatywność w akt przetrwania. A akt twórczy w niekończącą się autoanalizę.

I właśnie dlatego koty są w tym mądrzejsze. Nie dlatego, że są ponad wszystko. Tylko dlatego, że nie grają w tę grę.

Porażka jako informacja, nie oskarżenie

Dla kota nieudane polowanie nie jest dowodem niekompetencji. Jest sygnałem. Informacją zwrotną. Niewygodnym, ale neutralnym bodźcem: coś nie zadziałało – warto to zauważyć, a potem wrócić do działania. Nie ma tam miejsca na dramaty egzystencjalne, na porównywanie się z kotem z drugiego podwórka, który ma lepszy refleks i ładniejsze lądowanie telemarkiem . Nie ma też potrzeby tłumaczenia się, szukania aprobaty.

A my? My potrafimy utknąć w nieskończonym „tylko się zbłaźnię”. Przekładamy premierę newslettera, bo nie mamy idealnego tytułu. Nie wrzucamy relacji, bo światło było nie takie. Nie ruszamy z ofertą, bo ktoś może powiedzieć, że to już było. I w ten sposób oddajemy pole tym, którzy po prostu działają. Może mniej spektakularnie. Może mniej precyzyjnie. Ale konsekwentnie.

Tak, tak wiem, łatwo powiedzieć… ja sama w tym tkwię.

Marketing po kociemu

To nie znaczy, że masz teraz porzucić strategię i działać na oślep. Ale może warto przestać czekać na moment, w którym wszystko będzie gotowe, poukładane, dopracowane i odporne na krytykę. Bo ten moment nie przyjdzie. Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie, że mogłeś to napisać inaczej bardziej profesjonalne. Ale Ty bądź jak kot, weź z tej krytyki tyle ile potrzebujesz, by albo więcej odpoczywać bądź też więcej trenować.

W świecie social mediów wygrywa nie ten, kto zrobi raz coś spektakularnego. Tylko ten, kto potrafi wracać. Pisać, publikować, poprawiać, działać. Nie od wielkiego dzwonu, tylko regularnie. Nie dla poklasku, ale z wewnętrznego imperatywu Bo Chcę. Bo Lubię.

I może warto, byśmy w tym szaleństwie budowania, skalowania, optymalizowania – nauczyli się czasem działać jak kot.

Nie pytać o pozwolenie. (o tak, te nigdy nie pytają, idą jak taran). Nie czekać na idealne warunki. Nie analizować siebie oczami tych, których nigdy nie zapytaliśmy o zdanie.

Po prostu: wyjść,spróbować a jeśli trzeba cofnąć się i skoczyć jeszcze raz.

Bo może w tym właśnie jest najwięcej wolności: nie w tym, żeby być idealnym, ale w tym, żeby nie musieć być.

A marketing? Personal branding? Twórczość?
To nie prezentacja przed jury. To proces. I uwierzcie, w każdym z nas drzemie natura dziecka, które ucząc się chodzić upada, ale za każdym razem podnosi pupę i próbuje dalej. Nie zawsze trzeba wygrywać. Czasem też i potłuczony tyłek jest nauką. 

Ps. Post inspirowany występem jakiegoś standupera o kocie. Nie pamiętam kto to był, jeśli jednak jakimś cudem czyta ten post niech się odezwie. Chętnie dodam go jako współautora, guru do tej pisaniny.

Przypisy 😉

*O tak, szukałam godzinę jakiegoś wyszukanego powiedzenia z marketingowowej nowomowy, którego pojęcia nie rozumiem i znalazłam 🙂

** znalazłam jeszcze parę takich powiedzeń stąd powstał pomysł na “Alfabet Influencera”. Szykujcie się. To dopiero będzie jazda

Opublikowano w marketing i psychologia